Schudła 70 kilogramów w 1,5 roku. Metamorfoza Danuty Awolusi
PAULINA BANAŚKIEWICZ-SURMA • dawno temu • 1 komentarzDanuta Awolusi w ciągu 18 miesięcy zredukowała masę ciała o 70 kilogramów. Jak? Zmieniła styl życia na aktywny i zaczęła odżywiać się zdrowo. Dziś już nie mówi o sobie „gruba, tłusta Danusia” i inspiruje do zmiany inne osoby, które (tak jak ona niegdyś) borykają się z nadwagą. Poznajcie jej motywującą historię.
Odchudzanie zaczyna się w głowie
Gruba zawsze ma się gorzej. Grubą oceniają i dyskredytują. Grubą wyklucza się społecznie. Kiedy wchodziłam na rozmowę kwalifikacyjną, czułam, że się nie podobam. Kiedy koledzy w pracy flirtowali z koleżankami, byłam obok. Niewidzialna. Gruba jest zawsze gotowa na atak, gorzkie słowa albo zaszyfrowaną poradę w stylu: „Ty to potrafisz akceptować siebie! Nie masz kompleksów, to takie super!”. Kiedy ważysz 140 kilogramów, tak jak ja kiedyś, nic nie jest super. Co się stało, że jednak ruszyłam do boju?
Kiedyś byłam pewna, że nigdy nie znajdę na siebie pięknej sukienki albo że nie założę jej bez rajstop, bo uda boleśnie się o siebie ocierają. Kiedyś nienawidziłam lata, bo ciało źle znosiło upalną pogodę. Kiedyś myślałam, że sport jest obrzydliwy, że to kara za błędy. Gdy w 2012 roku ważyłam już blisko 140 kilogramów, coś zaczęło pękać. Zaczęłam się dusić, a ponieważ znałam siebie pytanie: „Co się do cholery dzieje?!” pojawiało się coraz częściej. W końcu przyznałam sama przed sobą, że nie jestem szczęśliwa. Czy to takie proste? Dla mnie najtrudniejsze na świecie.
Kiedy gruba postanawia, że będzie chuda
Tak to jest, że każdy człowiek ma w sobie ogromne pokłady sił. Wytrzymujemy baty od losu. Śmierć i chorobę bliskich. Upokorzenie, stres, nienawiść. Coś sprawia, że chcemy żyć. Tę samą siłę można wykorzystać, aby w końcu zdobyć się na zrzucenie wagi. A może na porzucenie nałogu? Albo na odzyskanie wagi?
„Super! No wiem już, że nie jestem szczęśliwa, to teraz wezmę się za siebie i odmienię swoje życie. Tylko spokojnie. Co nagle, to po diable” – mówiłam sobie, podekscytowana zapałem, jaki się we mnie obudził. Na cały proces odchudzania dałam sobie dwa lata, postanawiając, że zacznę zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Inaczej to znaczy bez drastycznej rewolucji, bo to, co wiedziałam na pewno, nie było łatwe.
Zmiana nawyków żywieniowych raz na zawsze. Na zawsze, znaczy do końca życia. W mojej książce „Odważona”, która właśnie ukazała się w księgarniach, napisałam: „Nie, nie, nie. Będzie 'Dieta Awolusi'. A właściwie nie dieta, ale nowy styl odżywiania. Zmiana całkowita. Nowe produkty, nowy sposób obróbki termalnej, nowe smaki. A w konsekwencji, choć w wolnym tempie, pojawię się nowa ja. Zwabię ją, przyciągnę swoje chude 'alter ego' i przekonam samą siebie, że potrafię. Co? Zmienić styl odżywiania na taki, który nie będzie wyrzeczeniem, katorgą, udręką” (s. 64).
Zobacz także: Schudła 36 kilogramów w rok! Metamorfoza Mariki Matusiak
Jedzenie przestaje być wrogiem
I faktycznie. Najpierw wywaliłam z jadłospisu to, co najbardziej kojarzyło mi się z tyciem. Zniknęło smażenie, margaryna do chleba, jasne pieczywo. Tyle na początek wystarczyło. Kiedy oswoiłam się z brakiem tych produktów, poszłam o krok dalej. Stopniowo, tydzień za tygodniem, zaczynałam wycofywać słodzenie kawy, napoje i przetworzone soki, produkty mączne. Przetrząsałam internet w poszukiwaniu wszystkiego, co nie zawiera dużo tłuszczu, żadnej mąki, nie jest przetworzone. Zaczęłam jadać warzywa na parze. Moim ulubionym daniem stała się pierś z kurczaka nadziewana suszonym pomidorem i podawana z zieloną fasolką. Zdumiona odkryłam, że mogę smażyć bez tłuszczu, a ilość sałatek, past śniadaniowych, dań duszonych i pieczonych, które mają mało kalorii, jest ogromna.
Czułam głód. Głód wiedzy. Szukałam artykułów o tym, jak się odżywiać. Szybko nauczyłam się, żeby jadać co trzy godziny i nigdy nie być głodną. Głód to lęk, a lęk zawsze popycha nas tam, gdzie nie chcemy. Czułam, jak z tygodnia na tydzień zaczynam się wkręcać w to całe „fit wariactwo”, a nowe smaki są przyjemne i smaczne.
Minęły cztery miesiące mojej diety, a ja nadal jestem gruba. Bardzo gruba. Nie przejęłam się tym zupełnie, bo wiedziałam, że z tak ogromnej otyłości nie można zejść z dnia na dzień. Powtarzałam sobie: „Nie walczysz o chudość. Walczysz o całkowitą zmianę systemu odżywiania. O zdrowie. O nową siebie”.
Gruba chce uprawiać sport
W kwietniu postanowiłam, że dieta to za mało. Potrzebny jest sport. Gruba, tłusta Danusia postanowiła biegać. Biegać, znaczy zrobić dziesięciominutowy trucht wokół kamienicy, mało nie padając z wysiłku na twarz. Pierwszy raz wybiegłam o piątej rano, marząc, żeby nikt mnie nie zobaczył. Biegająca grubaska paliła się ze wstydu, nie chciała być oceniana.
Wszystko, co robiłam, było tajemnicą. Przez pierwsze sześć miesięcy nikomu nie opowiedziałam o tym, że inaczej jadam, że biegam, że właśnie postanowiłam zmienić całe moje życie, aby poczuć się szczęśliwą.
Przełom nastąpił w wakacje. Po siedmiu miesiącach diety i czterech miesiącach regularnego truchtu moje ciało w końcu pojęło, co się dzieje. Nie, nie stało się chude, ale w końcu widać było ubytek wagi. To spowodowało wielką euforię. Ludzie w pracy, znajomi, rodzina, wszyscy byli w szoku. Czułam się jak gwiazda filmowa. Bez przerwy pytali, jak to zrobiłam, co się dzieje, skąd takie cuda?
To było jak narkotyk. Chciałam więcej. Chciałam stać się naprawdę chuda. Kolejne miesiące zmieniły się w intensywne treningi (bieganie pięć razy w tygodniu, zajęcia fitness dwa razy) i coraz większe restrykcje żywieniowe. Jadłam mnóstwo warzyw, owoce, niewiele mięsa.
Zobacz także: Schudła 50 kilogramów, żeby dać nauczkę mężowi. Metamorfoza Betsy Ayala
Kiedy gruba staje się chuda
Po roku od mojego postanowienia nagle okazało się, że jestem chuda. Ważyłam ok. 80 kilogramów, ale nie zauważyłam tego. Był styczeń, za oknem mróz, a ja prułam dalej. Z jadłospisu wyrzuciłam prawie wszystkie węglowodany i nadal dużo ćwiczyłam. Ciało zaczęło protestować. Byłam przemęczona, cały czas było mi zimno, brakowało mi energii. W ciągu kolejnych sześciu miesięcy zgubiłam jeszcze 10 kilogramów i kiedy stanęłam na wadze, widząc liczbę 69, nie wierzyłam własnym oczom. Nic dziwnego, skoro nadal biegałam pięć razy w tygodniu, a na siłowni bywałam 4–5, a czasem nawet 6 razy tygodniowo.
Czułam się szczęśliwa i rozczarowana jednocześnie. Zmieniłam swój rozmiar, ale czy byłam szczęśliwa? Nie. Byłam wykończona, zmarznięta (choć to czerwiec), nadal nie miałam chłopaka… Nadal nie lubiłam siebie, nienawidziłam swojego ciała i traktowałam je strasznie. Właśnie w tym momencie uświadomiłam sobie, że to nie tak. Nie tędy droga…
Odchudzanie zaczyna się w głowie. To znaczy, że mogę chudnąć, ale wiedząc, po co i będąc w zgodzie z samą sobą.
Złota rada od chudej, która była gruba
1,5 roku zajęło mi zrzucenie około 70 kg. Ale liczby nie mają znaczenia, uwierzcie mi. Jeżeli zaczynacie dietę i ciągle ponosicie porażkę, dla mnie ma to tylko jedno znaczenie. Nie zaczęliście od głowy, ale od ciała. Jeżeli wasze ciało woła o dużą ilość jedzenia, a wy nagle mu to odbierzecie, to musi się nie udać. Zadajcie sobie najpierw pytanie: „Dlaczego tak dużo jem? Co sprawia, że jest mi to tak bardzo potrzebne? I co mogę zrobić, żeby to zmienić? Jak nie odebrać sobie radości życia poprzez dietę?”
Ja sama musiałam podjąć terapię. Mam za sobą już 4 lata przeprawy i wiele się o sobie dowiedziałam. Obecnie nadal biegam (ale już nie tyle, ile kiedyś), kupiłam do domu orbitrek, urządziłam mini-siłownię. Ćwiczę, ale już nie jak „rzeźnik”, a zwyczajna kobieta.
Poszukajcie przyczyny problemu. Nikt nie je ogromnych ilości jedzenia dlatego, „bo lubi”. Za tym coś się kryje – stres, problemy, przeszłość, a może choroba, o której nie wiesz?
Idź do walki z bronią, idź ze świadomością siebie. Nie obiecuj sobie złotych gór, daj czas… Szukaj wsparcia, jeżeli potrzebujesz. I pamiętaj, że zmiany nie mogą być na chwilę. Muszą być na zawsze, bo tego właśnie chcesz.
Chuda napisała książkę
Tysiące pytań, także od obcych osób. A w mojej głowie chaos… Zaczęłam pisać książkę. Książkę, która jest intymną odpowiedzią dla czytelników i dla mnie samej. Opowiadam w niej, jak schudłam i jak zaczęłam powolny proces rozumienia tego, dlaczego tyle jadłam, dlaczego nie lubię siebie i swojego ciała? Tekst pisałam prawie dwa lata, a w tym tygodniu książka weszła do księgarń.
„Odważona. Dziewczyna minus 70 kg” jest dedykowana każdej osobie, która podejmuje walkę. Zaprosiłam do niej dwie bohaterki. Agnieszkę, która zrzuciła kilkadziesiąt kilogramów, i Fatimę, która schudła 65 kilogramów. Jest też Kamil – kiedyś wielki, dzisiaj chudy jak źdźbło trawy. Oni są dla mnie dowodem na to, że to nie stało się tylko mnie. Każda osoba ma szansę na walkę z nadwagą, słabością, problemami… Jeżeli nasza czwórka dała radę, to kto może się złamać?
Ten artykuł ma 1 komentarz
Pokaż wszystkie komentarze