Zrzuciła z siebie 65-kilowego człowieka. Metamorfoza Fatimy Orlińskiej
PAULINA BANAŚKIEWICZ-SURMA • dawno temu • 1 komentarzChoć waga jest jej małą tajemnicą („tej przed po prostu się wstydzę, a tej po nie zdradzam z oczywistych względów”), to zdjęcia sprzed i po metamorfozie mówią same za siebie. Niespełna 25-letnia Fatima Orlińska schudła 65 kilogramów w ciągu 1,5 roku, zrzucając z siebie ciężar drugiego człowieka.
Jaką pamięta Pani siebie z czasów dzieciństwa?
Pyta Pani, czy w dzieciństwie zmagałam się z problemem nadwagi? Poniekąd tak – już wtedy towarzyszyły mi jakieś nadprogramowe kilogramy. Mama jednak stale to kontrolowała. Pomijając kwestie wyglądu, byłam dzieckiem bardzo pogodnym, uśmiechniętym i odkąd sięgam pamięcią, zawsze otaczało mnie grono kolegów i koleżanek. Byłam lubiana.
W którym momencie życia zaczęła Pani przybierać na wadze?
Za przełomowy moment uważam ten, w którym (podobno doświadczony) lekarz przepisał mi nieodpowiednie tabletki hormonalne. Nie podejmując żadnych badań w tym kierunku, zaproponował to, co wówczas było „modne”. To bardzo znacząco wpłynęło na moje zdrowie oraz wygląd.
Stosowanie antykoncepcji hormonalnej może powodować przyrost wagi, m.in. na skutek zatrzymania wody, co spotkało również Panią. Na jakim etapie życia ważyła Pani najwięcej i ile kilogramów wskazywała wówczas waga?
Moja waga punkt kulminacyjny osiągnęła około roku 2013, gdy miałam 21 lat. Nosiłam rozmiar blisko 54.
Czy nadwaga przeszkadzała Pani w codziennym funkcjonowaniu?
A komu nie przeszkadza? Oczywiście, że przeszkadzała. Począwszy od kwestii najmniej istotnych, jakim jest dobór pasującej odzieży, poprzez zadyszkę, gdy wchodziłam po schodach, i problem z zawiązaniem butów, aż do ważniejszych spraw związanych ze zdrowiem.
Najczęściej osoby z nadwagą mają kłopoty z oddychaniem, borykają się z wysokim ciśnieniem, miewają zaburzenia cyklu miesiączkowego…
Przyznam szczerze, iż mimo występujących schorzeń związanych z nadwagą – choć w moim przypadku można było mówić już o otyłości – początkowo to jednak nie one przyczyniły się do podjęcia tej ważnej decyzji. Krok ten zainicjowały zdjęcia z ostatnich wtedy wakacji, które uświadomiły mi, że to ostatni moment, abym mogła coś zrobić z tym sama. Widziałam się w lustrze każdego dnia, jednak zdjęć unikałam już od dłuższego czasu. To było trochę zderzeniem z rzeczywistością. I tak poszło dalej.
Zobacz też: Schudła 50 kilogramów, żeby dać nauczkę mężowi. Metamorfoza Betsy Ayala
Zatem nie była to reakcja na uszczypliwą uwagę? Cieszyła się Pani akceptacją narzeczonego, który w jednym z wywiadów wyznał, że nie przeszkadzała mu nadwaga.
Mój obecny narzeczony poznał mnie mniejszą niż w najgorszym momencie mojego „tamtego życia”, lecz większą niż jestem obecnie. W pełni mnie zaakceptował — zgadza się, pokochał bezwarunkowo i zawsze uświadamiał, iż wygląd mój nie stanowi dla niego żadnego problemu. Właśnie, dla niego. Wszystko, co robiłam, od początku czyniłam dla siebie samej.
Dla swojego zdrowia, samopoczucia i komfortu również psychicznego. Oczywiście wiedziałam, że „nowa ja” przełoży się też na nasze relacje. Bo kiedy człowiek czuje się szczęśliwy sam ze sobą, to budowanie więzi z kimś drugim jest dużo łatwiejsze. Ale nie była to kwestia kilku nadmiernych kilogramów, a co za tym idzie, wisiała nade mną niepełnosprawność. Gdybym pozwoliła sobie na pozostanie taką, jaką byłam wtedy, być może dziś leżałabym w łóżku skazana na cztery ściany i całkiem zależna od innych.
A narzeczony, mówiąc o swoich upodobaniach, staje trochę w roli mojego strażnika, który pilnuje, abym nie przesadziła w drugą stronę. Dlatego jestem mu wdzięczna za to, że niezależnie od tego, jak zmienia się moje ciało, nasza miłość pozostaje niezmienna.
Taki partner u boku to prawdziwy skarb! Udało się Pani zredukować wagę o 65 kilogramów w 1,5 roku. To imponujący wynik. Czy z góry określiła Pani, ile kilogramów chce docelowo ważyć?
Myślę, że każdy, kto podejmuje walkę z własnymi słabościami, z góry zakłada jakiś cel. Ja przede wszystkim postanowiłam sobie jedno: „albo zrobisz to w sposób normalny, bez katowania się dietami, rezygnacji z połowy produktów codziennego jadłospisu i po prostu z głową, albo w ogóle”. Cały czas stawiałam sobie drobne cele, których stopniowe osiąganie miało doprowadzić mnie do tego ostatecznego. I nie powiem, że się udało, gdyż to nie kwestia szczęścia. Zrobiłam to!
Jakie zmiany wprowadziła Pani do swojego życia, żeby schudnąć?
Przestałam jeść po godzinie 18:00, zaczęłam interesować się tym, co jem i w jakich ilościach, a nawet początkowo liczyłam kalorie. Oczywiście, nie przesadzałam z tym, czyniłam to orientacyjnie. Wyznaczyłam sobie nie przekraczać wówczas 1200 kcal dziennie, odstawiłam fast foody, słone przekąski i, co równie istotne, przestałam stosować leki hormonalne. One mocno zrujnowały mój organizm. Ale jadłam i po dziś dzień jem normalnie. Nie stosowałam ściśle określonej diety, nie pozbywałam się zawartości lodówki na rzecz „diet food”. Jadłam wszystko to, co pozostali domownicy, przy czym w mniejszych niż wcześniej ilościach.
Jak radziła sobie Pani z pokusą jedzenia słodyczy czy wysokokalorycznych dań? Podobno początkowo partner niechętny był Pani dążeniu do utraty wagi i zachęcał do odwiedzania miejsc z żywnością fast food.
Najgorzej było na samym początku, przez pierwszych kilka tygodni. Później już koniecznie chciałam pokonać samą siebie, udowadniając sobie, że potrafię. Jestem uparta i bardzo zdeterminowana na tyle, że kiedy coś postanowię, to nie ma siły.
Rozpoczęła Pani treningi od ćwiczeń na orbitreku podarowanym przez rodziców. Początkowo patrzyła Pani na niego z niechęcią, ale po pewnym czasie pokochała ćwiczenia na tym sprzęcie. Czy wprowadziła Pani do harmonogramu również inne aktywności fizyczne?
Rodzice kupili mi orbitrek, który po spełnieniu funkcji wieszaka na ubrania okazał się moim przyjacielem. Moje pierwsze dni z nim były bardzo ciężkie. Ćwiczyłam zaledwie 10 minut (i to z przerwami), a miałam wrażenie, że trwa to wieczność. Serce biło mi jak oszalałe, nogi odmawiały posłuszeństwa, a łzy złości i bezradności zarazem spływały litrami! Teraz wiem, że organizm buntował się w ten sposób, ja jednak nie dałam się pokonać.
Z upływem czasu przyzwyczajałam się, zwiększałam więc czas oraz intensywność swoich treningów. Starałam się ćwiczyć codziennie, robiąc przerwę co najwyżej w niedzielę. W ten sposób doszłam do czasu 60 minut dziennie i tak ćwiczę do dzisiaj. Inne ćwiczenia do swojego planu dnia wprowadziłam długo po tym, jak zaczęłam walkę z otyłością. W tamtym czasie zależało mi tylko na redukcji masy ciała, a orbitrek okazał się ku temu najbardziej skuteczny. Obecnie dodatkowo pływam, wykonuję ćwiczenia na macie oraz z piłką fitness. Wszystkiego po trochu, dla zachowania równowagi.
Co w trakcie odchudzania okazało się dla Pani najtrudniejsze?
Pokonanie wewnętrznego głosu, który próbował mi wmówić, że nie dam rady. Ciało przyzwyczaja się do bólu, wysiłku i szybko adaptuje zmiany. Jednak proces metamorfozy zachodzący w głowie wymaga więcej czasu.
Jaki wpływ zredukowanie masy ciała miało na stan Pani zdrowia?
Nieporównywalnie poprawiła się moja kondycja. A może nawet nie tyle poprawiła, co wróciła. Będąc w szkole podstawowej, byłam aktywna fizycznie, bowiem regularnie uczęszczałam na lekcje pływania, grałam w tenisa ziemnego i uczyłam się tańca towarzyskiego.
Potrzeba mi było tylko odkopać w sobie zatracony gdzieś potencjał. Nie od razu, lecz z czasem ustabilizowała się moja gospodarka hormonalna. Przez kilka lat zmagałam się z wieloma zaburzeniami na tym tle, niestety. Przypomniałam sobie, jak to jest móc swobodnie malować paznokcie u stóp, czy biec do autobusu bez obaw o szydercze spojrzenia.
Zobacz też: Schudła 36 kilogramów w rok! Metamorfoza Mariki Matusiak
Utrata tak dużej liczby kilogramów wiąże się z pamiątką w postaci nadmiaru skóry. Jest ona mniej elastyczna, luźniejsza, obwisła. Jak radzi sobie Pani z tym problemem?
Absolutnie nie kryję faktu, że z tym problemem sobie nie poradziłam, gdyż wiem, że sama nie jestem w stanie tego pokonać. Nadmiar skóry, który pozostał, nie wchłonie się samoistnie. Ćwiczę regularnie, zwracam uwagę na to, co jem, stosuję przeróżne kosmetyki. To jednak wciąż pozostaje nieskuteczne.
Przy tak dużej utracie kilogramów bez ingerencji chirurgicznej nie mam szans pozbyć się tej niechcianej pamiątki po tamtym okresie. Próbuję swoich sił w castingach do znanych programów o tematyce medycznej, w których udział dałby mi szansę ostatecznie zamknąć proces odchudzania.
Jakiej złotej rady udzieliłaby Pani osobie, która ma problem ze schudnięciem?
Powtarzam to wszystkim, którzy zwracają się do mnie z prośbą o pomoc: każdą zmianę należy zaczynać właśnie w swojej głowie. Banalne i mocno oczywiste, ale dlatego uniwersalne i niezmiennie aktualne. Właściwy sposób na odchudzanie każdy odnajdzie dla siebie sam. To, co skuteczne dla pięciu osób, na szóstej w ogóle nie wywrze wpływu.
To nastawienie psychiczne kształtuje naszą silną wolę, pozwala pokonywać ból i stawiać sobie coraz wyżej poprzeczkę. Jeżeli wmówimy sobie, że nie ma w nas motywacji, to nigdy jej pokładów nie odkryjemy. Głowa jest naszą potężną siłą i tylko w zgodzie z nią jesteśmy w stanie osiągnąć każdy sukces.
Co Pani sądzi o obecnie panującej modzie na bycie szczupłym?
Moda na bycie SZCZUPŁYM zupełnie mnie nie przekonuje. Piękne jest to, co się komu podoba i nikt nie powinien narzucać określonych trendów. Niech każdy będzie takim, jakim chce być, a mnie to absolutnie nie przeszkadza. Nie patrzę na ludzi przez pryzmat wyglądu, gdyż wiem, jak można kogoś w ten sposób skrzywdzić.
A trend na bycie fit?
Powszechna już moda na „bycie fit”, która opanowała świat do reszty, jest bardzo pozytywnym zjawiskiem. Cieszy mnie, że społeczeństwo zaczyna o siebie dbać. I pomijam już efekty w postaci pięknych i smukłych ciał. To nie jest najważniejsze. My, ludzie, zaczynamy być świadomi, że warto zadbać o swoje zdrowie, że sport wcale nie musi być przykrym obowiązkiem niczym lekcja wychowania fizycznego w gimnazjum.
I nawet jeśli idą za tym setki zdjęć z siłowni udostępnianych każdego dnia w serwisach społecznościowych, to widzę w tym progres. Pokazując siebie, będąc „fit”, skłaniamy do działania kogoś drugiego, kto być może takiej motywacji właśnie potrzebuje. To inwestycja w samego siebie.
Od zredukowania wagi minęło około 1,5 roku. Jak teraz Pani postrzega zdrowy styl życia: racjonalne odżywianie i regularną aktywność fizyczną?
Kiedy zaczynałam walkę z otyłością, traktowałam ćwiczenia i zmiany żywieniowe jako metodę na pozbycie się nadmiernych kilogramów. Przekonałam się i dziś wiem, że to po prostu trzeba pokochać. To musi stać się częścią naszego życia, by przyniosło długotrwałe efekty. Dieta nie jest środkiem do celu, a sposobem odżywiania organizmu tak, by funkcjonował w pełni prawidłowo.
Ćwiczenia nie mogą być przymusem, bowiem ich skuteczność zależy od naszego zaangażowania. I tak właśnie jest w moim przypadku – obrałam za cel nie tylko schudnąć, ale przede wszystkim zmienić swoje życie. Zrobiłam to i jestem szczęśliwa.
Ten artykuł ma 1 komentarz
Pokaż wszystkie komentarze