Schudła 10 kilogramów w 5 miesięcy. Metamorfoza Elizy Wydrych-Strzeleckiej, autorki bloga Fashionelka
PAULINA BANAŚKIEWICZ-SURMA • dawno temuCzuła się źle w swojej skórze, nie miała motywacji do działania. Z dnia na dzień zmieniła tryb życia na zdrowy, co zaowocowało nie tylko spadkiem wagi o 10 kilogramów, ale lepszą kondycją fizyczną, poprawą wyglądu i dodatkową energią. Dziś Eliza Wydrych-Strzelecka, autorka bloga Fashionelka, mówi: “Nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych!”. Jak to osiągnęła?
Paulina Banaśkiewicz-Surma, WP fitness: Czy jako blogerka, osoba publiczna, spotkała się pani z kąśliwymi uwagami odnoszącymi się do wyglądu?
Eliza Wydrych-Strzelecka, Fashionelka: Oczywiście, choć przyznam, że kiedyś było ich więcej. Wprowadziłam zasadę, że nie dopuszczam do hejtu na blogu. Kiedy widzę taki komentarz, od razu go usuwam (nawet nie doczytuję). Blog i kanały social media, które prowadzę, to MOJE miejsca. Dlaczego mam pozwolić komuś przychodzić do mnie i obrażać? Jestem otwarta na merytoryczną dyskusję, uważnie słucham konstruktywnej krytyki, ale hejtowi mówię “do widzenia!”.
Co więcej, muszę dbać o jakość komentarzy, które pojawiają się na blogu, ponieważ to, co piszą czytelnicy, świadczy też o mnie. Zależy mi na merytorycznej dyskusji, nie na patologii. Mój blog nie jest miejscem na dawanie upustu swoim frustracjom… To mechanizm obronny, który musiałam wytworzyć, żeby nie zwariować. Czytanie codziennie kilkadziesiąt razy, że jestem “gruba”, “brzydka”, “głupia” (i wiele innych gorszych epitetów) nie jest dobre dla zdrowia psychicznego.
Panuje moda na zdrowy styl życia. Istnieje wiele blogów o tej tematyce, autorzy stron, które poruszały inne zagadnienia, otwierają się na ten wątek. Co w pani przypadku stanowiło bodziec do zmiany trybu życia na zdrowy?
Miałam dość życia, jakie prowadziłam. Czułam się fatalnie w swojej skórze, nie podobałam się sobie. Nosiłam tylko legginsy i luźne bluzki. Kiedy siadałam, uważałam, by bluzka nie podkreśliła żadnej fałdki. To uczucie, że wyglądam fatalnie, towarzyszyło mi cały czas. Zjadało mnie od środka! Miałam spadki nastroju, brak chęci i motywacji do działania. Wiedziałam, że kiedy zmienię tryb życia, moje samopoczucie się poprawi.
Walczyłam, ale stare przyzwyczajenia ciągle brały górę. Objadałam się słodyczami, a potem miałam wyrzuty sumienia i mówiłam: “Od jutra dieta!”. To było błędne koło. W końcu powiedziałam: “Dosyć, nie mogę tak dłużej żyć, bo zwariuję!”. Dosłownie z dnia na dzień zmieniłam dietę na zdrową, wprowadziłam ćwiczenia, rozpisałam plan działania (jadłospisy, plan treningowy) i zaczęłam walkę o najlepszą wersję siebie.
Jakie zmiany wprowadziła pani do sposobu odżywiania się?
Przede wszystkim regularne posiłki. Jem co 3 godziny. Trzy posiłki są większe, dwa to przekąski. Od razu obliczyłam też swoje dzienne zapotrzebowanie kaloryczne, które przy prowadzeniu aktywnego trybu życia, wynosi 2500 kcal! Byłam w szoku! Pierwsza myśl: “Przecież w ten sposób przytyję!”. Druga: “Dziewczyno, ćwiczysz 6 razy w tygodniu, czasem nawet dwa razy dziennie, skądś musisz mieć energię do życia”.
Szlag mnie trafia, kiedy dziewczyny piszą o diecie 1000 czy nawet 1200 kcal. To niebezpieczne głodówki! Mój organizm do prawidłowego funkcjonowania potrzebuje 1300 kcal, ale tylko wtedy, gdy leżę i pachnę. A co kiedy pracujemy, ćwiczymy, myślimy, itd.? Przy takim obcięciu kalorii nasz organizm nie będzie miał energii, by utrzymać temperaturę ciała, nie wspominając o pozostałych procesach, które w nim zachodzą.
Kolejna rzecz to nawadnianie. Piję ogromne ilości wody (2–3 litry dziennie) plus ziołowe herbaty, zwłaszcza z liści morwy białej. Co ważne, nie piję pół godziny przed posiłkiem i godzinę po jego zjedzeniu.
Zadbałam też o jakość spożywanych produktów. Wolę zjeść mniej, ale te lepsze jakościowo. Jeśli ryba — to złowiona, nie hodowana, jeśli makaron — to z soczewicy albo ciecierzycy. Wyeliminowałam z diety wszystkie produkty z białej mąki. Ze względu na to, że nie toleruję laktozy, ograniczyłam nabiał. Jem bardzo dużo warzyw, które przygotowuję na parze. Jeśli coś smażę, to na maśle klarowanym albo oleju kokosowym. Mocno ograniczyłam też spożywanie białego mięsa, jem tylko dobrej jakości wołowinę.
Regularnie robię badania i sprawdzam, czy wszystkie parametry są w normie. Ostatnio dowiedziałam się, że mam niedobór żelaza. Zamiast kupować w aptece reklamowane suplementy, zaczęłam pić sok z kiszonych buraków, pokrzywę i jeść więcej szpinaku. Pomogło!
Zobacz też: Schudła 40 kilogramów. Metamorfoza Grubaski w małym mieście
Czy w pani tygodniowym planie żywnościowym było miejsce na cheat meal?
W ciągu pierwszego miesiąca — nie. Jadłam zdrowo i nie spoglądałam w stronę słodkości czy fast foodów. Po 30 dniach zaczęłam szukać przepisów na zdrowe zamienniki popularnych deserów czy ciast. Wtedy odkryłam brownie z fasoli, które na stałe weszło do mojego menu. Na blogu regularnie zamieszczam przepisy na zdrowe alternatywy dla takich deserów jak bounty, sernik, nutella czy praliny. Uwielbiam gotować, więc codziennie testuję coś nowego i zdrowego.
Dziś podchodzę do cheat meali zupełnie inaczej. Raz, a nawet dwa razy w tygodniu pozwalam sobie na odstępstwo od zdrowej diety i nie robię z tego wielkiej sprawy. Jeśli mam ochotę na słodkie, to robię brownie z fasoli albo zdrową nutellę bez dodatku oleju palmowego. Jeśli marzy mi się pizza, jem ją bez wyrzutów sumienia. Zasada złotego środka sprawdza się tu idealnie. Nie przytyjemy od jednego burgera, nie schudniemy też po zjedzeniu zdrowej sałatki.
Jakie ćwiczenia zdecydowała się pani wykonywać?
Uwielbiam skakać na trampolinie. Mam ją w domu, więc na początku ćwiczyłam 5–6 razy w tygodniu na czczo przez 30 minut. To był umiarkowany trening ze względu na to, że na pusty żołądek nie można się forsować. Dzięki takim porannym treningom podkręciłam metabolizm i stosunkowo szybko wypracowałam dobrą kondycję. Efekty ćwiczeń widziałam już po trzech tygodniach — sylwetka się wysmukliła. Potem wprowadziłam trening siłowy i podjęłam 90-dniowe wyzwanie Insanity.
Insanity, który opracował Shaun T, to trening dla osób o dobrej kondycji fizycznej, które już wcześniej były aktywne fizycznie. Jaką formę ruchu praktykowała pani przed przystąpieniem do jego realizacji?
Oprócz trampoliny był to jogging. Przed podejściem do tego treningu sporo o nim czytałam. Wiedziałam, że jest skierowany do osób średnio zaawansowanych. Miałam dobrą kondycję i ogromną motywację. Czytałam, że Insanity jest treningiem trudnym i kontuzjogennym, dlatego solidnie się do niego przygotowałam: zainwestowałam w dobre buty, opaski na staw kolanowy i sportowy stanik. Insanity mocno obciąża kolana, więc zrezygnowałam z wykonywania niektórych ćwiczeń dla swojego dobra.
Jak radziła pani sobie z zakwasami?
Po pierwszym treningu Instanity miałam tak duże zakwasy, że nie mogłam chodzić przez kolejne 3 dni. Autentycznie! Zejście ze schodów było dla mnie jak wejście na Everest. Zrobiłam więc 2 dni przerwy i kiedy sytuacja się unormowała, wróciłam do treningów. Potem zakwasy już mi tak nie doskwierały.
Dlaczego zdecydowała się pani ćwiczyć samodzielnie w domu, a nie pod okiem trenera personalnego?
Bardzo cenię swój czas. Mogłam wygospodarować 40–60 minut na trening każdego dnia, ale dojazd na siłownię i powrót z niej zabierałyby kolejną godzinę. Byłam dobrze przygotowana do Insanity, wykonywałam poprawnie wszystkie ćwiczenia, więc nie potrzebowałam trenera, który mógłby mnie korygować. Shaun T i jego program zrobili resztę, bo dostałam wszystko podane na tacy. Na płytach był plan i treningi, więc nie musiałam się zastanawiać, czy zrobić dziś nogi, czy plecy. Po prostu organizowałam miejsce w salonie, włączałam płytę i wykonywałam ćwiczenia.
Ile zajęło pani uzyskanie satysfakcjonującego wyglądu? Jakie efekty oprócz spadku wagi o 10 kilogramów pani odnotowała?
Po miesiącu zauważyłam zmianę w wyglądzie mojej sylwetki, po dwóch zaczęłam się sobie podobać, a po trzech przecierałam oczy ze zdumienia! Brzuch zawsze był moim największym kompleksem. Ukrywałam go przed światem i wstydziłam się na niego patrzeć. Po trzech miesiącach zrobiłam zdjęcia w staniku sportowym i wrzuciłam je na blog. Kiedyś to było nie do pomyślenia, więc jest to dowód na to, jak ogromną drogę przeszłam. Jestem z tego dumna.
Sylwetka to jedno, ale to, jak poprawiła się moja wydolność, kondycja oraz stan skóry, włosów i paznokci, zszokowało mnie. Nigdy nie byłam tak dobrze rozciągnięta i nie czułam się lepiej w swojej skórze. Zmieniło się też moje podejście do życia, jestem pogodniejsza i bardziej zmotywowana do działania. Realizuje wyznaczone cele i nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych.
Czy uzyskanie wymarzonej sylwetki oznacza koniec przygody z programem Insanity? Czy i jakie ćwiczenia teraz pani wykonuje? Jaki jest ich cel?
To dopiero początek. Najtrudniejsze, czyli utrzymanie tego efektu, dopiero przede mną. Choć nieco zwolniłam tempo, wciąż ćwiczę 5–6 razy w tygodniu. Cztery razy na trampolinie albo biegam na czczo (przez 40 minut w umiarkowanym tempie), dwa razy wykonuję trening Insanity. Uwielbiam go! Sprawia mi przyjemność. Jeśli mam ochotę na dwa dni przerwy, to odpuszczam i robię sobie wolne. Zasada złotego środka to klucz do sukcesu. Moja sylwetka wciąż się zmienia, ale już teraz jestem sobie ogromnie wdzięczna, że pięć miesięcy temu rozpoczęłam walkę o nową, lepszą wersję siebie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze