Metamorfoza Karoliny Dudek - od anoreksji do trenera personalnego
REDAKCJA WP FITNESS • dawno temuKażdy z nas to osobna, inna i nieprzewidywalna historia. Życie lubi nas zaskakiwać i stawiać przed nami różne wyzwania. Nasze w tym zadanie, aby każdą z tych prób przejść zwycięsko i zamienić w przeżycie, które nas wzbogaci.
Ten artykuł ma 8 stron:
Walka o życie
Wtedy zaczęła się prawdziwa katorga. Nikt, kto nie przeszedł przez anoreksję, nie potrafi sobie wyobrazić, jak to wygląda. Pamiętam, że nie potrafiłam się zmusić do zjedzenia nawet połowy kostki czekolady.
Być może wydaje się to śmieszne, ale tak było. Oczywiście zostałam umówiona do psychiatry. Cudem uniknęłam pobytu w szpitalu, tylko dlatego, że mama pracuje w służbie zdrowia i przekonała lekarza, że spróbuje poradzić sobie ze mną sama.
Dostałam leki psychotropowe, których ostatecznie nie brałam, skierowanie do psychologa, kategoryczny zakaz wykonywania wszelkiej aktywności fizycznej i polecenie żeby jeść albo skończę w psychiatryku. Zbliżała się wiosna, waga pokazywała 36 kg, a ja wyglądałam jak kościotrup.
Rodzice zaczęli obawiać się o moje życie. Mama wstawała w nocy żeby sprawdzić czy jeszcze nie wysiadło mi serce. Nie mogłam spać ani długo siedzieć, bo czułam wszystkie kości w ciele. Nieustannie było mi zimno.
Mimo tego nic do mnie nie docierało, nie potrafiłam zaakceptować zakazu ćwiczeń, nie dawałam się kontrolować, nie widziałam u siebie żadnych oznak anoreksji i cały czas byłam pewna, że w każdej chwili mogę zacząć jeść nieco więcej i przytyję bez problemu.
To jednak nie było takie proste. Anoreksja i wszelkie inne zaburzenia mają przede wszystkim podłoże psychiczne, a zmiany wagi, wstręt do jedzenia i do siebie, depresja czy zmiany w zachowaniu, to tylko skutki uboczne. Dopóki nie wyleczymy głowy, nic się nie zmieni.
Każdy chory zapewne miał swoją metodę na wychodzenie z tego bagna. Ja, chcąc oczywiście mieć wszystko pod wieczną kontrolą, ustaliłam z mamą i psychologiem, że będę sobie układać jadłospisy na cały dzień. Z jednej strony nie był to najgorszy pomysł, ale z drugiej, wszystko szło bardzo opornie.
Po pierwsze, na początku uznałam, że w zupełności wystarczy mi kaloryczność 1600. Liczyłam wszystko, dodając skrupulatnie każdy plasterek pomidora i liść sałaty, tak aby nie przekroczyć ustalonej (dużo za niskiej) granicy.
W rezultacie nie przytyłam nawet grama, a wręcz przeciwnie. Po kilku tygodniach zaczęłam co tydzień dodawać 50 kalorii (zwykle zwiększając ilość zjedzonego ketchupu czy warzyw), aż doszłam do 1800 kalorii i postanowiłam się zatrzymać. Było to w okolicach kwietnia i zbliżała się klasowa wycieczka do Krakowa.
W mojej głowie był mętlik, jechać czy nie, podobnie jak w głowach moich rodziców i nauczycieli. Ostatecznie pojechałam, przyrzekając, że będę dużo jadła. Jedzenie w stołówkach jest raczej słabe, każda osoba dojadała.
Natomiast mi ubogość serwowanych dań była na rękę – skubnęłam coś tam, tak jak każdy i na tym się skończyło, nie widziałam konieczności kupowania dodatkowego jedzenia.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze