Przez 6 dni byłam na diecie dr Dąbrowskiej. Oto, co się działo
ALEKSANDRA MIŁOSZ • dawno temu • 1 komentarz"Po co?" - to było pierwsze pytanie, które słyszałam, kiedy rodzina lub znajomi dowiadywali się, że na kilka dni postanowiłam zrezygnować z jedzenia czegokolwiek innego poza warzywami i niektórymi owocami. Nie mogli uwierzyć, że ktokolwiek chce z własnej woli postawić na jedzenie samych warzyw i owoców i zrezygnować z mięsa, kasz czy niektórych warzyw. Odpowiadałam: po to, żeby się oczyścić i sprawdzić, czy mój organizm da radę przeżyć na samych warzywach i owocach. Im głośniej o tym mówiłam, tym więcej miałam wątpliwości. Bo to właśnie oczyszczenie jest głównym celem diety dr Dąbrowskiej.
Cały proces polega na tym, że przez około 6 tygodni jemy jedynie warzywa (z wyjątkiem strączków i ziemniaków) oraz niektóre owoce, tj. jabłka, grapefruity i cytryny. Ważne też, aby jak najwięcej warzyw w ciągu dnia jeść na surowo. Do picia jedynie woda, sok jabłkowy oraz herbaty. Zabronione są kasze, nabiał, mięso, alkohol i kawa oraz wszystkie produkty wysoko przetworzone.
Dieta na warzywach i owocach — dieta dr Dąbrowskiej
Zachęcona efektami i kilogramami, które będąc na tej diecie zgubiła Karolina Szostak, Kasia Cerekwicka czy Sonia Bohosiewicz, postanowiłam, że na dietę dr Dąbrowskiej przejdę na 6 dni. Bałam się, że praca, opieka nad 1,5 rocznym dzieckiem i obowiązki domowe w połączeniu z restrykcyjną dietą sprawią, że nie będę miała na nic siły. O tym, że przejdę na dietę owocowo-warzywną postanowiłam w piątek.
Weekend poświęciłam na właściwe przygotowanie się do mojego postu. Na forach poczytałam historię osób, będących na diecie dr Dąbrowskiej. Wiedziałam już, jakie dolegliwości są normalne, a które powinny zapalić w mojej głowie czerwone światełko. A skoro niczego nie zaczyna się od poniedziałku, bo według przesądu z góry skazane jest na porażkę, wolałam zacząć dietę od wtorku. Zrobiłam zakupy i wzięłam się za przygotowywanie posiłków na 1. dzień diety. Czas start.
Dzień 1 — wtorek
Głęboki oddech, pora na pierwszy posiłek. Mix sałat z burakiem, ogórkiem kiszonym i pomidorem. Do tego koktajl z jarmużu, korzenia pietruszki i jabłka. O ile sałatka nie jest problemem, o tyle smoothie z trudem przechodzi mi przez gardło. Po 2 godzinach pora na jabłko, potem frytki z selera, "zupa" kalafiorowa i wieczorna surówka. Nie jest łatwo, zwłaszcza że z każdej strony czają się pokusy – koleżanki w pracy nęcą burgerami, mąż w domu makaronem z wołowiną. Nie dałam się, ale z ulgą, że nie muszę już nic jeść, idę spać.
Dzień 2 — środa
Obudziłam się, zapominając o tym, że jedynie warzywa mogą wchodzić w skład mojej diety. W drodze do łazienki marzę więc o świeżym rogaliku z dżemem i kubkiem aromatycznej kawy. Wtedy przypominam sobie, na co się zdecydowałam. I znowu sałatka, jabłko i frytki z marchewki. Na obiad "spaghetti" z cukinii. Sama dieta wzbudza ciekawość wśród koleżanek z pracy — chcą spróbować niemal każdego dania. "Mogę oddać wam wszystko" - myślę w duchu biorąc do ust kolejną marchewkową frytkę. Po powrocie do domu muszę się położyć. Nie mam na nic siły. A nie, przecież muszę przygotować jedzenie na jutro. Ta dieta mnie wykończy - pomyślałam.
Dzień 3 — czwartek
Nie jest dobrze. Wstaję z bólem głowy. Nie martwię się - "to kryzys ozdrowieńczy" - czytam na forach. Ból towarzyszy mi niemal przez cały dzień. Marzę o czarnej kawie. Kiedy zapełnię już warzywami żołądek w pracy, wracam do domu i urządzam rodzinie piekło. Mąż nie posprzątał kuchni, dziecko za głośno krzyczy, a słońce na dworze za mocno świeci. "Zrezygnuj z tej diety, jesteś nie do wytrzymania" - słyszę. Spuszczam głowę i idę spać. Miałam iść na trening, ale nie wyobrażam sobie, że mogłabym go przeżyć. Odpuszczam z selerem naciowym w dłoni.
Dzień 4 — piątek
Jest jeszcze gorzej. W nocy śnił mi się serek wiejski i kanapka z miodem. Wariuję? Chyba tak. W dodatku głowa pęka, a ja czuję się jak na karuzeli. Efekt jest taki, że zamiast szykować się na piątkowo-wieczorne wyjście, kładę się na kanapie pod kocem. Modlę się, żeby wszyscy dali mi spokój. Ponieważ warzywa są moimi "przyjaciółmi" już od 4 dni, nie chce mi się nawet myśleć o kolejnym posiłku. Zmuszam się i zjadam grapefruita. Jest lepiej, ale czy dam radę przeżyć jeszcze 2 dni? Wątpię, zwłaszcza że przede mną weekend, a to czas pokus.
Dzień 5 — sobota
Sobotni słoneczny poranek. Wstaję, jakbym poprzedniego dnia najadła się węglowodanów i zagryzła je pysznym mięsem. Niczym młody bóg biegnę do łazienki, licząc że spadek wagi wynagrodzi mi kilkudniowe wegańskie "cierpienie". Jest! Kilogram w dół. Super! Ta wiadomość mnie podbudowała — postanawiam, że wytrwam i pokażę swoją silną wolę.
Z lekkim głodem przyrządzam śniadanie, sałatkę z kapusty pekińskiej, ogórka i papryki zapijam smoothie z jarmużu, jabłka i świeżego ogórka. Smakuje jak nigdy! Na obiad kotleciki z kalafiora. "Nie jest źle" - myślę. Może zostanę na diecie dłużej zwłaszcza, że energia też wróciła? Jedyny minus — moja skóra zaczyna dziwnie pachnieć. To zapach człowieka, który cały dzień kopał doły w połączeniu z gnijącym warzywem. Niestety długa kąpiel nie pomaga.
Dzień 6 – niedziela
Nieprzyjemny zapach towarzyszy mi od rana. Znów na pomoc przychodzi niezastąpiony wujek Google. "Ciało dziwnie pachnie, ponieważ przez pory wydostają się toksyny" - czytam. W końcu to dieta oczyszczająca. Ponieważ to ostatni dzień, przy leczo na obiad robię rachunek sumienia. Ani razu nie "zgrzeszyłam", chociaż wszystko wkoło mówiło "zjedz mnie!". Jestem z siebie dumna! Energia mnie nie opuszcza, postanawiam z niej skorzystać i poświęcić czas dziecku. Spacer i zabawa w domu zupełnie pozbawiają mnie jednak sił. Patrzę z nadzieją na grapefruita, licząc że postawi mnie na nogi. Nic z tego. Godzina 19:00, a ja marzę tylko o kąpieli i śnie. Zasypiam wcześniej niż moje dziecko.
Wnioski? Chociaż na początku było naprawdę ciężko i nie mogłam liczyć na wsparcie osób, z którymi spędzam najwięcej czasu, wytrwałam. Niemniej uważam, że dieta dr Dąbrowskiej, ze względu na niską kaloryczność, nie nadaje się dla aktywnych osób, które każdego dnia wykonują obowiązki domowe, zajmują się dzieckiem i uprawiają sport.
- Diety niskokaloryczne, oczyszczające lub wielodniowe głodówki mogą powodować bóle głowy, ogólne osłabienie i spadek koncentracji.Trzeba liczyć się z gorszym samopoczuciem i odczuciem głodu, które utrudniać mogą codzienne funkcjonowanie — mówi Robert Lipert, dietetyk.
Kolejnym minusem jest monotonia posiłków. Te same warzywa sprawiały, że nie miałam apetytu na kolejny posiłek. Największym problemem był jednak brak energii. Dla osoby, która kocha kawę, konieczność rezygnacji z niej oznaczała drastyczny spadek energii. Nie miałam siły na nic, a ponieważ regularnie uprawiam sport, musiałam zrezygnować z treningów. Brak energii sprawił też, że stałam się nieznośna dla osób w moim otoczeniu. Drażniło mnie dosłownie wszystko. Czy wrócę do diety owocowo-warzywnej? Raczej nie. To nie dla mnie.
Tekst ukazał się po raz pierwszy na naszym portalu w lipcu 2020 roku.
Ten artykuł ma 1 komentarz
Pokaż wszystkie komentarze